Kremowy róż w sztyfcie to pierwszy kosmetyk tej marki, który znalazł się w moim posiadaniu. Zawsze świeciły mi się oczka oglądając te piękne, estetycznie opakowane produkty, ale cena skutecznie hamowała przed zakupem. Dlatego radość moja była wielka, kiedy rozpakowując pudełko ze specjalnej świątecznej edycji beGLOSSY, znalazłam ten oto rarytas.
Prezentowany odcień to Vermeer. W sztyfcie wydaje się taki delikatnie cukierkowy, ale po nałożeniu na policzki pięknie stapia się ze skórą, nadając jej ciepłą barwę delikatnego rumieńca. Bardzo łatwo się go aplikuje i rozciera palcami. Nie jest tłusty i nie zostawia nieestetycznych plam, a raczej pozostawia na skórze świeży akcent. Można oczywiście stopniować intensywność, nakładając kolejną warstwę, jednak ja nie widzę takiej potrzeby.
Jest to mieszanka naturalnych olejków oraz pudrów. Dzięki zawartości olejku ze słonecznika, jojoby oraz serc palmowych nadaje skórze miękkość, a oliwa z oliwek opóźnia procesy starzenia skóry.
Wykończenie jest półtransparentne, lekko pudrowe, nie zawiera błyszczących drobinek, dzięki temu efekt jest bardzo naturalny.
Nie jestem zdecydowana jedynie do jego trwałości w makijażu, ponieważ charakter mojej pracy powoduje lekkie zapylenie i czasem muszę przetrzeć delikatnie twarz z pyłów, tym samym ścierając podkład i róż. Czytałam różne opinie, które przyznam są skrajnie sprzeczne, ale jednak bardziej przychylałabym się do jego dobrej trwałości.
Podsumowując :
ZALETY
- piękne, poręczne opakowanie
- łatwy w użyciu
- nadaje naturalny efekt rumieńca
- doskonały dla każdej karnacji
- nie tłusty, nie zapycha porów
- delikatny, lekko waniliowy zapach
- dobrze się stapia ze skórą
- pozwala na szybki makijaż tuż przed wyjściem z domu
- można nim podkreślić także usta
- pielęgnuje, zmiękcza i nawilża skórę
WADY
- jego cena - za 4 ml trzeba zapłacić 135 zł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz