Maseczki do twarzy to moje uzależnienie, uwielbiam je robić i cieszyć się efektami, jakie przynoszą. Moją pielęgnację wspomagają bardzo maseczki w płachcie, ale wierna jestem także tym na bazie glinek i błota z Morza Martwego. Dlatego tak bardzo polubiłam tą cudownie kremowa i aksamitna w aplikacji maseczkę od MAKE ME BIO
Jest to ten rodzaj kosmetyku, do którego chętnie się wraca, ponieważ spełnia nasze oczekiwania i obietnice producenta.
Maseczka w swojej konsystencji jest bardzo kremowa i jej nakładanie odbywa się płynnie, rozprowadza się po twarzy aksamitnie, jest gęsta i nie spływa. Nie zasycha od razu jak to maja w zwyczaju maski glinkowe, ale pod koniec czasu, jaki jest przewidziany na zabieg, zaczyna przysychać. Co ją różni jeszcze od glinek, to łatwość zmycia. Nie stanowi to żadnego problemu.
Kosmetyk zamknięty jest w szklanym, ciemnym słoiczku o pojemności 60 ml. Łatwo ja wydobyć za pomocą szpatułki lu palcem, jak kto woli. Kolorem przypomina błoto, a pachnie trochę ziemiście, ale ja najbardziej wyczuwam tu słonecznik, a raczej olej słonecznikowy. Aromat nie jest zachwycający, ale nie można go określić jako nieprzyjemny. Mi się on podoba :)
Maseczkę nakładamy na skórę twarzy i szyi na 15 minut i zmywamy ciepła wodą.
A co znajdziemy w tym uroczym słoiczku ? Jakie dobroczynne substancje robią tak dobrze naszej skórze ?
Głównym składnikiem jest błoto z Morza Martwego, które dostarcza cenne minerały, działa oczyszczająco i tonizująco, reguluje poziom sebum, eliminuje zaskórniki i wygładza. Dalej mamy :
- olej z pestek moreli - działa nawilżająco i natłuszczająco, jest naturalnym emolientem doskonale sprawdzającym się w pielęgnacji cery wrażliwej i alergicznej. Dzięki wysokiej zawartości witaminy F ujędrnia, opóźnia procesy starzenia i poprawia elastyczność naskórka
- olej z pestek słonecznika - neutralizuje działanie wolnych rodników, działa przeciwzapalnie i regenerująco, normalizuje wydzielanie sebum i wspiera walkę z wypryskami
- olej kokosowy- działa antybakteryjnie i nawilżająco, rozjaśnia cerę i ja wygładza. Regeneruje skórę suchą i odwodnioną i nadaje jej zdrowy blask
- masło shea - chroni skórę przed działaniem czynników zewnętrznych, takich jak wiatr, woda, czy słońce, dzięki wysokiej zawartości witaminy A i E opóźnia procesy starzenia, koi, łagodzi podrażnienia, pieczenie i zaczerwienienia
- ekstrakt z kwiatu hibiscusa - działa kojąco i ujędrniająco, jest bogaty w liczne antyoksydanty, witaminy i kwasy organiczne, dzięki czemu chroni i wzmacnia ścianki naczyń krwionośnych, złuszcza naskórek, łagodzi podrażnienia i doskonale nawilża
- olej ryżowy- działa regenerująco i przeciwzapalnie, chroni, nawilża i zmiękcza naskórek dzięki zawartości naturalnych minerałów, filtrów UV i koenzymu Q10. Usprawnia też mikrokrążenie wspomagając regenerację naskórka.
Nie znajdziemy tutaj parafiny, olejów mineralnych, parabenów, silikonów, PEG-ów, sztucznych barwników i substancji zapachowych. Dlatego po otwarciu, należy ją zużyć w ciągu 6 miesięcy.
Ta kremowa maska stała się moim ulubieńcem już na początku stosowania. Kończę właśnie kolejny słoiczek i wiem, że nie będzie ostanim.
Kupicie ją w cenie ok 39 zł i uważam, że jest warta każdej wydanej złotówki.
Jak dotąd wszystkie kosmetyki MAKE ME BIO sprawdziły się u mnie doskonale i wiem, że wypróbuję kolejne, bo jest to moja ulubiona, polska marka.
Jeśli nie widzieliście poprzednich wpisów dotyczących kosmetyków tej firmy, to możecie je znalezć poniżej :
Almond Scrub
Woda różana i krem nawilżający Garden Roses
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz